Niepokojący brak poprawy
Pierwsze dni rekonwalescencji były dość trudne.. Znajomi wysyłali zdjęcia, filmiki.. Czułem, że omija mnie świetna zabawa, no ale cóż zdrowie jest ważniejsze. Pomyślałem, że przecież za trzy tygodnie będę mial wszystko z głowy, wrócę do pracy, treningów. Niestety, po trzech tygodniach nie zauważałem by mój stan jakkkolwiek się poprawił, no może ustąpił ból, dyskomfort nadal mi doskwierał. Zgłosiłem się do kontroli. Lekarz tradycyjnie wykonał USG, stwierdził, że poprawa jest. Ba, dał zielone światło na powrót do pracy, według niego konieczna była jednak kontynuacja kuracji antybiotykowej. Kolejną wizytę zaplanował za dwa tygodnie. Ponowiłem pytanie z pierwszej wizyty dotyczące guza. Doktor nadal był pewny..
Wróciłem do pracy, dyskomfort pozostał, aczkolwiek byłem spokojny. W końcu dostałem zapewnienie, że wszystko będzie ok. Dwa tygodnie minęły szybko, nadszedł czas kolejnej wizyty w której znowu otrzymałem informację, że mój stan jest coraz lepszy, a zapalenia tego typu wymagają czasu, żeby je całkowicie wyleczyć. Kolejna wizyta za trzy tygodnie. Zaczynałem się już mocno niepokoić, bo wszystko przedłużało się w nieskończoność, miałem dość antybiotyków, które wyjałowiły mi organizm.. Wyniki krwi które wykonałem prywatnie pokazały, że moja wątroba ma dość. Tknęło mnie coś, odstawiłem antybiotyki i postanowiłem, że pojdę do innego specjalisty. Myślę, że powinienem to zrobić już dawno. Muszę przyznać, ze w tej decyzji pomogła mi moja mama, która znalazła mi odpowiedniego lekarza i umówiła na wizytę.
Czekając na poczekalni miałem dziwnie, złe przeczucia. Nadeszła moja kolej, gdy wszedłem do gabinetu od razu pokazałem lekarzowi moje 'stare' zdjęcia USG.
Wyraz twarzy doktora powiedział mi już wszystko. "Wie Pan.. to wygląda bardzo niebezpiecznie, zaraz wykonamy jeszcze zdjęcie na moim aparacie, ale musi Pan się jak najszybciej zgłosić do mnie na oddział, jutro.. najlepiej jutro". Zaniemówiłem, nie czułem nic.. nie powiedziałem nawet jednego słowa.. Lekarz wykonał USG na swoim sprzęcie i praktycznie powtórzył to co wcześniej.
Wyszedłem z gabinetu, czułem, że wali mi się świat, zadzwoniłem do mamy.. Starała się mnie uspokoić, choć słyszałem w jej głosie strach.
Wrociłem do domu, położyłem się.. pomyślałem, że to tylko sen.. jednak to nie sen.. ale z drugiej strony to jeszcze nic pewnego, w tej sytuacji ciężko jednak mi było w to uwierzyć, to za długo trwało. Czekała mnie nieprzespana noc. Rano wraz z kolegą wyruszyłem do szpitala. Przyjęcie na oddział trwało dość długo. W końcu dotarłem. Nigdy nie miałem styczności ze szpitalem, ale wszystko wyglądało dokładnie tak jak sobie wyobrażałem. Na szczęście na oddziale urologii istniała tzw. 'sala młodych' na której umieszczani byli młodsi pacjenci. Muszę przyznać, że bardzo mi to pomogło, dzięki temu cały pobyt w szpitalu nie był taki straszny jak zakładałem.
Docieram do sali, która nie była zbyt duża, trzy łóżka, jedno wolne, pod oknem. Rozgościłem się, przywitałem z nowymi kolegami i poszedłem spać. Budzi mnie mój urolog. "Panie Grzegorzu, wyniki krwi potwierdzają moje przypuszczenia, to nowotwór.. jutro operacja". Tym razem wydukałem tylko czy jest złośliwy, aczkolwiek po moim nocnym studiowaniu wszelkich przypadków raka jądra zdawałem sobie sprawę, że innej opcji być nie może. Otrzymałem twierdząca odpowiedź. Lekarz wyszedł. Powtórzyła się sytuacja z dnia wcześniejszego, nie czułem nic. Pustkę.. Jednak po chwili zaczynało wszystko do mnie docierać, zalałem się łzami. Gdy tylko trochę ochłonąłem zadzwoniłem do mamy i byłej dziewczyny.. z którą znowu zacząłem mieć kontakt. To były dwie najważniejsze dla mnie osoby, tyle że tej drugiej nie było ze mną jakiś czas, ale obie jeszcze tego dnia zjawiły się u mnie na oddziale. Byłem im wdzięczny, czułem, że mogę na nie liczyć. Oliwia (była dziewczyna) miała chłopaka, ale bez wahania przyjechała.. z wcześniejszych rozmów wyczuwałem, że nie jest do końca szczęsliwa i podobnie jak ja rozpamietuje nas związek, choć wiedziałem, że przez to że ją zawiodłem ciężko będzie nam to wszystko odbudować. W tym momencie było to jednak nieważne, była ze mną i nic innego się nie liczyło. Uspokoiłem się, oczywiście do momentu kiedy musiały już jechać. Noc przespałem, gdyz dostałem silne leki uspokające. Nazajutrz operacja.
Rozmowę z anestezjologiem odbyłem wieczorem, zapoznał mnie z tym co mnie czeka, zaproponował dwie formy znieczulenia. Wybrałem znieczulenie podpajęczynówkowe, czyli od pasa w dół. Zastrzyk w kręgosłup, niezbyt przyjemna perspektywa.. Drugą opcją była całkowita narkoza, jednak odradził mi ją, gdyż po niej trudniej dochodzi się do siebie. Nadszedł kolejny dzień. Z samego rana zostałem zaproszony na blok operacyjny, przebrałem się w odpowiedni fartuch. Jestem już na stole. Zaraz mam dostać strzał w plecy, szczerze bardzo się tego obawiałem, kazano mi się pochylić, spodziewałem się mocnego bólu. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Muszę przyznać praktycznie nic nie poczułem. Położyłem się, zespół operacyjny już na sali, po kilku chwilach moje nogi i cała dolna część nie były już wyczuwalne. Zostałem oddzielony parawanem i nic nie widziałem, nade mną stał anestezjolog, który ciągle ze mną żartował. Zabieg podobno trwał jakieś 45 minut, podobno bo wydawało mi się, że wszystko upłynęło dużo szybciej. Przewieziono mnie na salę wybudzeń, abym doszedł do siebie. Spędziłem tam mniej wiecej tyle czasu co na bloku. W końcu wróciłem na swoją salę, czekała tam moja mama. Nie bylem w stanie zbyt kontruktywnie z nią dyskutować, gdyż znieczulenie zaczynało puszczać. Czułem mocne pieczenie, a leki przeciwbólowe zbytnio nie działały. Pomyślałem, że ten koszmar może trochę potrwać. Na szczęście po jakichś dwóch godzinach ból zaczął zanikać, wieczorem nawet udało mi się doczłapać do toalety.
Na oddziale urologii ogółem spędziłem 6 dni. Teraz trzeba było czekać, guz został wysłany do laboratorium, tam zostanie określony stopień jego zaawansowania, trzeba było czekać, 2 , 3 tygodnie. Oliwia nie odwiedziła mnie więcej w szpitalu, jednak pisała do mnie.. Może to egoistyczne, ale czułem do niej żal. Dowiedziałem się, że dzień po mojej operacji była na koncercie Lady Pank. Lady Pank który tak uwielbialiśmy. Zapewne z nim.. Niby nie powinienem mieć pretensji, ale mój charakter nie umiał inaczej tego odebrać. Czułem się skrzywdzony, moje uczucie do niej nigdy nie wygasło, choć wiedziałem, że sam wszystko zniszczyłem. Wymagałem od niej więcej niż mogłem. W ogóle w takich sytuacjach wymaga się od ludzi współczucia, empatii, mam na myśli bliskich. Ja na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że cała moja historia pokazała mi jak myliłem się co do swoich bliskich. Niektórymi bardzo pozytywnie się zaskoczyłem, innymi gorzko rozczarowałem, mimo że od nikogo nie możemy niczego wymagać, żal pozostaje.